Historia jakich wiele

#34 Gdy niebo otwiera się…

Przeskakiwała raz przez jedną, raz przez drugą kałużę. Czekała tylko, kiedy złamie się obcas i wpadnie do wody. Sama nie wiedziała, dlaczego tak igra z losem. Może potrzebowała pewności, że los jest po jej stronie, a może wróciły wspomnienia z dzieciństwa, gdy potrafiła przesiadywać całymi godzinami w kałuży odczuwając z tego nieopisaną radość — im głębszej, tym lepiej. Teraz była już dorosła, ale czy na pewno?
Miała czasami wrażenie, że gdzieś tam w środku tli się jeszcze ogień małej łobuziary, która nie przejmuje się niczym, tylko tym, w co się będzie musiała dzisiaj pobawić. Brakowało jej tej młodzieńczej beztroski i braku zmartwień, choć z perspektywy czasu, dzieciństwa nie mogła zaliczyć do udanych.

Ciężka, masywna kropla spadająca z nieba otarła się o jej nos i wpadła prosto do kałuży, nad którą właśnie stała w rozkroku.
Muszę przyspieszyć kroku, zaraz będzie padać. Jak zmoknę i zachoruję, to dopiero będzie tragedia – pomyślała. Nie chciała iść na zwolnienie, bo nie tylko cała sterta spraw czekała na jej powrót, ale sporo też opuściła już dni pracy, w tym roku.
Od dzieciństwa przejmowała się innymi, niezbyt często myśląc o sobie. No cóż, taka już była. Na razie udawało jej się jakoś funkcjonować, choć do głowy zaczęły jej przychodzić myśli w kolorze chmury, która zawisła nad jej głową.

Stanęła. Pomasowała skronie i zacisnęła mocno powieki, przytrzymując je palcami. Zawsze tak robiła, gdy do głowy napływały jej dołujące myśli.
I czemu się, głupia, dziwisz? Życie ci się wali, mąż odszedł do kochanki, jedyny znośny sąsiad nie żyje, a ty nawet nie możesz odwiedzić Stefana, bo mieszkanie jest zaplombowane przez policję. Pewnie biedak usycha z tęsknoty.

Z uczucia bezradności i beznadziejności wyrwało ją dziwne uczucie w stopach — lekki chłód pomieszany z delikatnym muskaniem powietrza.
– Cholera – krzyknęła. Stała po kostki w kałuży. Sama nie wiedziała, kiedy w nią wdepnęła. Była na siebie zła. Wiedziała jednak, że „w nocy wszystkie koty są czarne” i że swoje problemy powinna roztrząsać o poranku. Wówczas może dojdzie do jakichś konstruktywnych wniosków. Może zadzwoni do przyjaciółki, żeby się wygadać. Zrobiłaby to teraz, ale nie chciała jej przerywać zalotów. No cóż — nie zawsze dostaje się to, co się chce dostać.

Zdjęła szpilki i postanowiła, że resztę drogi pokona boso. Na całe szczęście droga dla rowerów była zadbana, więc choć szła ostrożnie, nie bała się, że uszkodzi sobie stopy. Przy takiej pogodzie i o takiej godzinie rowerzystów również się nie spodziewała.

Dopiero pod domem rozpadało się na dobre. Nie miała parasola, więc nałożyła na głowę płaszcz.
I tak będzie mokry – pomyślała – a przynajmniej ja nie zmoknę do suchej nitki.

Ktoś zapalił papierosa w samochodzie. Ciepły, żółtawy blask rozświetlił na ułamek sekundy kabinę pojazdu.
Takiemu to dobrze – pomyślała – ciepło, sucho i może oglądać przemokłą nieudacznicę, z bezpiecznego miejsca.

Podskoczyła, gdy dźwięk potężnego uderzenia pioruna rozszedł się echem po okolicznych blokach, rozświetlając wszystko dookoła. Mężczyzna w samochodzie wcisnął ciemny kapelusz mocniej na głowę, jakby chciał się za nim ukryć.
Nie miała nawet czasu się zastanowić, kto w dzisiejszych czasach chodzi w kapeluszach, zwłaszcza nocą, bo w tym samym momencie niebo otworzyło się i wylało na nią miliony wielkich, tłustych kropel deszczu, oblepiających jej ciało, z każdej możliwej strony.

Płaszcz na niewiele się zdał, bo krople spadały z taką siłą, że odbijając się od ziemi, uderzały ją od dołu. Dobiegła do klatki i szybkim ruchem wystukała kod do domofonu. Przeżyła. Mokra, zmęczona i rozczarowana sobą stała na suchej klatce schodowej. Dobre i to. Wokół jej gołych stóp tworzyła się kałuża ze ściekających strużek wody.

Jednym gestem zebrała włosy i wykręciła je jak mokrą szmatę, uwalniając wodę wprost na podłogę. Sama nie wiedziała, dlaczego skojarzyło jej się to z wodami płodowymi. Dzisiejszy dzień zafundował jej zbyt wiele emocji, z którymi chyba nie potrafiła sobie poradzić. Musiała odpocząć.

Mokra i lepka wdrapała się na piętro. Nie mogła się już doczekać prysznica, ciepłego łóżka i odpoczynku. Przekręciła klucz.
Z otwieranych drzwi wypadła biała kartka, wprost na nową wycieraczkę.
Pewnie znowu jakiś polecony – pomyślała. Kucnęła, bo zginać się w pół nie miała już siły, rozprostowała kartkę — i znieruchomiała.

Obejrzała się dookoła, po czym szybkim krokiem weszła do mieszkania i zamknęła wszystkie zamki, nawet ten dolny, który zawsze był otwarty.
O matko… – pomyślała z przerażeniem i odłożyła na półkę kartkę, na której drukowanymi literami było napisane:

„NIE INTERESUJ SIĘ ZMARŁYMI BO BĘDZIESZ MIAŁA Z CÓRKĄ KŁOPOTY.”

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz