Chłód, który czuła był nie do opisania. Miała nadzieję, że nie była to zasługa ludzi tu pracujących, a starych grubych murów i wysokich pomieszczeń, które trudno było nagrzać. Pomalowane do połowy, zieloną farbą olejną ściany, przyprawiały ją o mdłości, a stojące przed pokojem dwa obskurne krzesła pamiętały zapewne jeszcze czas głębokiego komunizmu. Wolała czekać stojąc. Próbowała za wszelką cenę rozgrzać zmarznięte dłonie. Przecież to istne tortury. Przyznam się do wszystkiego – pomyślała, byleby tylko szybko opuścić ten budynek. Z oddali dochodziły odgłosy skrzypiących drzwi i stukot ciężkich policyjnych butów. Czasami ktoś zakaszlał. Stres oplatał coraz wyższe rejony jej ciała, goszcząc się w jej żołądku na dobre. Drzwi do pokoju, przed którym czekała, otworzyły się i wszystko co do tej pory czuła, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Proszę – powiedział wysoki, przystojny policjant zapraszając ją, ruchem ręki. Od zawsze miała słabość do brunetów, ale mundur dodawał mu tego czegoś. Czuła, że się uśmiecha, a dłonie przestały piec z zimna. Ten uśmiech chyba dodał jej odrobinę dowagi. Zastanawiała się tylko, skąd go znała. Ta myśl nie dawała jej spokoju. Weszła.
#28 Przeszywający chłód
