Na kolejnej stacji dwie urocze, niegrzeszące wiekiem damy majestatycznie wkroczyły do przedziału. Poprawiły beżowe berety, ogarnęły wzorkiem siedzących, zamaszystym krokiem przemierzając wagon. Dwa razy prawie udało im się odnaleźć miejsce, jednak ostatecznie okazywało się, że albo źle zapamiętały numery albo źle go odczytały. Gdy palec starszej pani, wskazał wprost w ich kierunku, zamarły, bo już wiedziały, że ich radość nie będzie trwała długo.
Marek był przyzwoitym facetem. Kochał zwierzęta, a zwłaszcza koty. Wstawał codziennie o 6:00, nawet w weekendy. Co rano, po prysznicu, bo Marek wanny nie posiadał, prasował samodzielnie wczorajszą koszulę. Potem szybkie śniadanie i Marek o 6:45 był już w autobusie komunikacji miejskiej, w drodze do swojej pracy, której nienawidził. Nienawidził też zupy pomidorowej, w odróżnieniu od Jadzi, jego żony, która kochała ją miłością pierwszą i często przygotowywała, no bo co innego miała robić skoro od tylu lat nie pracowała, a dzieci już dawno były odchowane.
W ciągu pierwszej godziny, wiedziały już wszystko o Marku, który nie pomagał Jadzi w domu, raz na jakiś czas przywoływał ją do porządku nie tylko słowem, ale i czynem, znały harmonogram jego pracy, o której z niej wraca, czym się zajmuje, ile pije i kiedy wychodzi wieczorami, Bóg jeden wie w jakim celu. Starsze panie Przeżegnały się ostentacyjnie i wróciły dalej do rozmowy. Wyglądały niczym dwie doświadczone agentki wywiadu, analizujące dane pozyskane z osiedlowej wywiadowni. Martwił ją nieco fakt, że panie jadą do Częstochowy, bo oznacza to, że przez większość trasy będą siedziały razem, a w jej głowie zaczynało brakować już miejsca na takie informacje. Lżej na sercu zrobiło się jej, gdy dowiedziała się, że będą się modlić również za Marka, bo to w sumie dobry gość, choć za dużo pije i czasami jest zbyt porywczy.
Próbowała zamknąć oczy i nie słuchać. Założył nawet słuchawki i włączył muzykę, aby tylko odizolować się od zbędnych i nieprzydatnych informacji. Jej głowa i tak już pękała w szwach. Z każdą minutą rosło w niej zdziwienie, że tyle można mówić o niczym. Z letargu ocknęła się dopiero gdy uświadomiła sobie, że jedna ze starszych pań, ta z bardziej ekstrawagancko przekrzywionym beretem szturchnęła ją, nie przejmując się tym, że miała zamknięte oczy i słuchała muzyki. Od razu oprzytomniała, wyjęła słuchawki z uszu i spojrzała na przyjaciółkę, która przyglądała się całej sytuacji z nieskrywanym rozbawieniem.
– A ty kochanieńka chcesz? Odstawiła telefon od ucha, niczym wytrawny makler giełdowy. Półtora kilo za 150 zł, to prawdziwa okazja. Pani, ta w telefonie, mówi, że normalnie chodzą po 300 zł i do tego w skórze. W skórze prawda? – zapytała i przytaknęła głową z satysfakcją, gdy usłyszała odpowiedź.
Ale co – zapytała zdezorientowana. Co panie sprzedają?
Nie my, złociuteńka, tylko ta Pani w telefonie. Mówi, że jest wielka przecena i bardzo się opłaca kupić półtorakilogramową, oprawioną w skórę Biblię. Wysyłka gratis, mrugnęła okiem.
O rany – pomyślała – podróż zapowiada się ciekawie.
Starała się ich nie słuchać. Jednak pomiędzy dźwięki jej ulubionego zespołu, co chwilę, wkradały się wyrywki rozmowy. AC/DC nie dawało rady, nawet gdy dźwięk był ustawiony na full. Dwie starsze Panie okazały się emerytowanymi pracownicami PKP, które z politowaniem patrzyły na ludzi pracujących w ich byłej firmie. Bo praca to była kiedyś, a teraz… kiwnęły w jednym momencie porozumiewawczo głowami, a teraz młodzi nic o ciężkiej pracy nie wiedzą.
Chodzi na spacery, kochanieńka? – nagle zapytała ta siedząca obok niej dama w berecie, ubrana w zbyt czerwoną szminkę. Bo wiesz, na spacery najlepiej chodzić w weekendy, bo wówczas jest bezpiecznie. Nie rozsiewają wówczas tego świństwa po niebie, co źle wpływa na nasze zdrowie i powoduje raka. Pamiętaj spacery tylko w weekendy, ja tak przynajmniej robię, w tygodniu lepiej nie ryzykować, po czym odwróciła głowę i zaczęła ponownie analizować ubiór Marka i niewłaściwe zachowanie Jadzi, podczas spotkaniu towarzyskiego, cztery lata temu.
Tego było już dość. Spojrzała porozumiewawczo na przyjaciółkę i już wiedziały, co trzeba zrobić. Wyjęły całkiem sporą butelkę, wypełnioną magicznym płynem i gdy wydawało im się, że nikt nie patrzy upiły niewielką ilość.
A co tam kochanieńka pijesz? Zapytała ta, które prowadziła przed chwilą ożywioną rozmowę przez telefon, lekko mrużąc oczy.
To.. woda z sokiem – proszę pani. Gardło mnie trochę boli, więc nawilżam.
Za moich czasów wystarczyła cebula, czosnek, miód i mleko. A dzisiejsza młodzież to takie słabeusze. Ostatnie słowo wypowiedziała z obrzydzeniem na twarzy, kładąc nacisk na literę s. Tego było już dość. Przyjaciółka kiwnęła głową i już wiedziały jaki będzie następny krok. Wstały i przeszły do kolejnego wagonu, w poszukiwaniu swojego celu – wagonu restauracyjnego.